sobota, 18 maja 2013

Słój pełen fekaliów

Za każdym razem kiedy rozmawia się o jakichkolwiek kwestiach związanych z mieszkańcami miast, podatkami, stanem dróg czy innych okołomiejskich banałach, dyskusja tak czy siak trafi na słoiki. Moim zdaniem fakt istnienia zjawiska słoików i samego określenia jest traktowany obecnie po macoszemu, mimo że na przestrzeni lat znaczenie zmienił swoje znaczenie.

Słowo słoiki ma historię z czasów peerelowskich, kiedy to mieszkańcy Warszawy tłumnie na dworcach poszukiwali wolnej taryfy, a po znalezieniu jej, do bagażnika pakowali niezliczone ilości słoików wypełnionych przetworami owocowymi, warzywnymi i domowymi obiadkami zapewniającymi byt na następne dni tygodnia, czy też nawet miesiąca. Było to słowo całkiem popularne w żargonie taksówkarskim (w tym przypadku akurat posiadam informacje prima sort od wieloletniego taksówkarza :)) i stopniowo przenikało do naszego codziennego słownika. W tym momencie słoik oznacza nie tyle człowieka przyjezdnego pakującego tony słoików, a człowieka o określonym stanie mentalnym, który nie pozwala mu funkcjonować w mieście w sposób niepasożytniczy.

Nie sztuką jest znaleźć pracę w mieście, mieszkanie, znaleźć sobie kobitę/faceta i jakoś skubać od miesiąca do miesiąca, natomiast sztuką jest dokonać pełnej aklimatyzacji. Okazuje się, iż najtrudniejszą sztuką jest odprowadzić podatek w miejscu faktycznego zamieszkania! Ile bólu dupy ludziom to sprawia!

Nie mam absolutnie nic przeciwko ludziom przyjezdnym, natomiast posiadam ogromny żal i nie rozumiem w żadnym stopniu słoików. Ba, jeszcze żeby taki słoik w swoim buractwie i zwyczajnym lokalnym patriotyzmie był w stanie przełknąć gorzkiej piguły prawdy - że tak naprawdę w tej Warszawie to tak chujowo jest po części przez niego. Żyje sobie w takim mieście przez dajmy na to 300 dni w roku (odjąłem parę weekendów, trochę świąt i innych rodzinnych gówien), ale podatki i tak wysyła na swoje Paździoszno Dolne, bo tam się urodził, tam się wychował i tam mamusia piecze przepyszne babeczki i gotuje genialne obiadki. Do tej pustej łepetyny ani przez chwilę nie dotrze, że w ten sposób stwarza dwa problemy - gminy wiejskie dostają bezsensownie duży zastrzyk funduszy, przez co powstają jeszcze bardziej bezsensowne inwestycje typu chodniki we wsiach liczących 50 mieszkańców, bo pieniędzy przecież nie wolno zmarnować, bo się zawieruszą w budżecie i przepadną; gminy miejskie posiadają niedomiar pieniędzy z roku na rok pogłębiając swoje problemy i ucinając fundusze, przez co spowalniają inwestycję, albo posiadają problemy z odśnieżaniem odpowiedniej ilości ulic na czas.

Gdyby chociaż ci ludzie mogli trzymać mordy zamknięte, ale niestety chamstwo i drobnomieszczaństwo na to nie pozwala - trzeba ponarzekać jaka ta Warszawka nie jest chujowa, jakie to buraki na ulicach nie jeżdżą (oczywiście poza nimi, oni są kierownikami tej autostrady), ile to dziur w ulicach nie ma, jakiego syfu nie mamy na chodniku, albo jak bardzo u nas nie śmierdzi - nie to co na wsi, tam to jest czym oddychać. Dlaczego tacy ludzie w przypływie złości i nienawiści nie mogliby tak na przykład pospierdalać do siebie i tam toczyć kule gnoju? Dlaczego? Bo jednak tutaj jest lepiej, ale trzeba w Polsce troszeczkę ponarzekać, bo inaczej nie ma dnia. A najlepiej żeby inni mieli jeszcze gorzej, typowa modlitwa polaka cebulaka.

Problem moralny mogą mieć ludzie mieszkający w aglomeracjach, ale poza miastem w którym pracują. Nie wiedzą gdzie płacić podatki. Ja bym to rozwiązał w następujący sposób - jednego roku tutaj, drugiego tam. Albo wyobraził sobie gdzie mam ochotę, żeby moje dzieci się uczyły (lub gdzie już się uczą).

Typowym przykładem słoika jest pani, która mieszka piętro niżej ode mnie, w innym pionie. Pani ma na oko jakieś 80 lat i od zawsze była aktywną działaczką kościelną i straszną syfiarą. Kobitka po 50 latach mieszkania w Warszawie (rozmowa z jej córką) dalej wysyła podatki na Wypizdowo (również rozmowa z jej córką), w którym nie jest zameldowana i posiada genialne wręcz podejście do otaczającej jej rzeczywistości. Swoje śmieci w postaci papierków, pustych butelek, opakowań po zapałkach etc. etc. wyrzuca na klatkę schodową. Jak się tej ordynarnej syfiary zapytałem z jakiego powodu pozwala sobie czynności takowej dokonywać, to mi odpowiedziała: "cieć ma przecież płacon toć i robotę wykonać powinien". Tym oto sposobem pani udało się rozwiązać problem braku pracy podczas pracy - zwyczajnie trzeba coś raz na jakiś czas upierdolić!

Żeby podsumować - nie bądź słoikiem, płać podatki z głową!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz