środa, 12 czerwca 2013

Acziwmenty w mBanku

Spodobał mi się pomysł odświeżenia interfejsu mBanku, który mimo reklamowania się jako nowoczesny bank internetowy przypominał nieco relikt internetowy, bo jak wszyscy wiemy Internet dorasta i starzeje się najszybciej. Poza pryszczami. One są szybsze. Puściłem ten śmieszniutki mWniosek w mBanku i liczyłem na mOdpowiedź mSzybciutko o przyznanie mi mDostępu do nowego mInterfejsu. Odpisali mi bodajże następnego dnia "jasne, stary, dawaj, będzie fajnie i dzięki za zainteresowanie".

Oczywiście w międzyczasie zdążył wydarzyć się fuckup z brakiem logowania się po SSL w banku, o czym można poczytać chociażby tutaj. Co w sumie zdążyło mnie minimalnie zniechęcić do nowego interfejsu zanim się tam zalogowałem. Jestem w stanie zrozumieć, że testy wewnętrzne mogły być wykonywane bez SSL (ale powinny być z szyfrowaniem), natomiast zapomnieć przez przypadek wdrożyć przy wypuszczeniu logowania się do banku.

Przyszedł czas na pierwsze logowanie. Powoli przesuwając kursor na pole wpisywania loginu, co by że je kliknąć (ani vimium mi go nie złapało, ani nie było domyślnie podświetlone, ot ciekawostka), z trwogą w oczach patrzę w lewy górny róg przeglądarki internetowej w poszukiwaniu zielonej kłódeczki. Jest. Można sprawdzać.

Star Wars IV: A New Hope.
Pierwsze wrażenie? Nie wygląda źle. Jest nowoczesne, pastelowe, pierwsza strona wygląda prawie OK, chyba można znaleźć to co się chce znaleźć. Aż tu nagle, ni z gruchy ni z pietruchy, bum, zrobili sobie z mBanku mFejsbuka! Brawo!
mFejsbuk
W sumie dało się przewidzieć, że taka będzie tendencja. Niby tylko 3 guziki, ale jednak strasznie nie podoba mi się ta idea. W dodatku te cyferki pokazują, jakby coś tam ważnego było. A wcale nie ma! Ale zaraz, zaraz. Co to jest to po lewej? Puchar? Wiedziałem, że coś mi się od życia należy, ale jeszcze nigdy bank nie dawał mi wcześniej pucharów. Sprawdzam.

mPlejStejszyn
Okazało się, że w mBanku jest jakaś gra. Zdobywa się jakieś acziwmenty za to. Ale nie dają za to piniążków. Nie ma piniążków za gry w banku, to nie ma grania. Złota zasada. Całe szczęście można to wyłączyć.

Wyszukiwanie kolejnych ustawień to trochę mordęga, bo wyjeżdżają mi kolorowe oczojebne ekrany jak na Windowsie 8, tylko bardziej zaokrąglone kanty mają, a ja nie wiem co mam tam zrobić. Dużo gówna na około, a treści tam bardzo niewiele.

Cała reszta nowego mBanku nie jest fatalna. Dodali moim zdaniem fajne ficzery pozwalające na minimalnie lepsze ogarnianie swoich pieniędzy - jakieś wykresiki, fajniejsze ogarnianie zleceń stałych, kategoryzacja wydatków. Niby nic nowego, bo wszędzie już to jest, ale tutaj nie było. Oczywiście zaraz pojawi się jakieś hurr durr fanatyków wolności - "bank analizuje moje wydatki i automatycznie je kategoryzuje żeby zaserwować mi wycelowane we mnie reklamy!!11oneoneonejeden". No pewnie tak zrobią. Ale nic na to nie poradzę, z jakiegoś banku korzystać trzeba. 

Kolejna rzecz, której nie udało mi znaleźć, to wyeksportowanie historii albo chociaż pojedynczych przelewów do csv, co mnie boli. Pewnie w biznesowym BRE to jest, ale detalom to już zajebali. Możliwość integracji z ryjbukiem pomijam, bo nie uważam tego za wartość dodaną, a o ryjbuku nie chce mi się rozpisywać nawet.

Mnie tam nowy mBank jakoś za bardzo nie porwał. Oczekiwałem czegoś bardziej przejrzystego po tych wszystkich zapowiedziach, ale po raz kolejny okazuje się, że wygląd interfejsu jest bardzo trudno pogodzić z pełną funkcjonalnością, więc zawsze coś musi ucierpieć.Nie oceniam tego interfejsu również jakoś bardzo negatywnie, bo jest po prostu nowocześniejszy i ma te moje kochane wykresiki. Ale o CSV dalej mogę sobie pomarzyć... Jeśli przejdą kiedyś tylko na ten interfejs, to nie będzie tak źle. Chyba.


sobota, 18 maja 2013

Słój pełen fekaliów

Za każdym razem kiedy rozmawia się o jakichkolwiek kwestiach związanych z mieszkańcami miast, podatkami, stanem dróg czy innych okołomiejskich banałach, dyskusja tak czy siak trafi na słoiki. Moim zdaniem fakt istnienia zjawiska słoików i samego określenia jest traktowany obecnie po macoszemu, mimo że na przestrzeni lat znaczenie zmienił swoje znaczenie.

Słowo słoiki ma historię z czasów peerelowskich, kiedy to mieszkańcy Warszawy tłumnie na dworcach poszukiwali wolnej taryfy, a po znalezieniu jej, do bagażnika pakowali niezliczone ilości słoików wypełnionych przetworami owocowymi, warzywnymi i domowymi obiadkami zapewniającymi byt na następne dni tygodnia, czy też nawet miesiąca. Było to słowo całkiem popularne w żargonie taksówkarskim (w tym przypadku akurat posiadam informacje prima sort od wieloletniego taksówkarza :)) i stopniowo przenikało do naszego codziennego słownika. W tym momencie słoik oznacza nie tyle człowieka przyjezdnego pakującego tony słoików, a człowieka o określonym stanie mentalnym, który nie pozwala mu funkcjonować w mieście w sposób niepasożytniczy.

Nie sztuką jest znaleźć pracę w mieście, mieszkanie, znaleźć sobie kobitę/faceta i jakoś skubać od miesiąca do miesiąca, natomiast sztuką jest dokonać pełnej aklimatyzacji. Okazuje się, iż najtrudniejszą sztuką jest odprowadzić podatek w miejscu faktycznego zamieszkania! Ile bólu dupy ludziom to sprawia!

Nie mam absolutnie nic przeciwko ludziom przyjezdnym, natomiast posiadam ogromny żal i nie rozumiem w żadnym stopniu słoików. Ba, jeszcze żeby taki słoik w swoim buractwie i zwyczajnym lokalnym patriotyzmie był w stanie przełknąć gorzkiej piguły prawdy - że tak naprawdę w tej Warszawie to tak chujowo jest po części przez niego. Żyje sobie w takim mieście przez dajmy na to 300 dni w roku (odjąłem parę weekendów, trochę świąt i innych rodzinnych gówien), ale podatki i tak wysyła na swoje Paździoszno Dolne, bo tam się urodził, tam się wychował i tam mamusia piecze przepyszne babeczki i gotuje genialne obiadki. Do tej pustej łepetyny ani przez chwilę nie dotrze, że w ten sposób stwarza dwa problemy - gminy wiejskie dostają bezsensownie duży zastrzyk funduszy, przez co powstają jeszcze bardziej bezsensowne inwestycje typu chodniki we wsiach liczących 50 mieszkańców, bo pieniędzy przecież nie wolno zmarnować, bo się zawieruszą w budżecie i przepadną; gminy miejskie posiadają niedomiar pieniędzy z roku na rok pogłębiając swoje problemy i ucinając fundusze, przez co spowalniają inwestycję, albo posiadają problemy z odśnieżaniem odpowiedniej ilości ulic na czas.

Gdyby chociaż ci ludzie mogli trzymać mordy zamknięte, ale niestety chamstwo i drobnomieszczaństwo na to nie pozwala - trzeba ponarzekać jaka ta Warszawka nie jest chujowa, jakie to buraki na ulicach nie jeżdżą (oczywiście poza nimi, oni są kierownikami tej autostrady), ile to dziur w ulicach nie ma, jakiego syfu nie mamy na chodniku, albo jak bardzo u nas nie śmierdzi - nie to co na wsi, tam to jest czym oddychać. Dlaczego tacy ludzie w przypływie złości i nienawiści nie mogliby tak na przykład pospierdalać do siebie i tam toczyć kule gnoju? Dlaczego? Bo jednak tutaj jest lepiej, ale trzeba w Polsce troszeczkę ponarzekać, bo inaczej nie ma dnia. A najlepiej żeby inni mieli jeszcze gorzej, typowa modlitwa polaka cebulaka.

Problem moralny mogą mieć ludzie mieszkający w aglomeracjach, ale poza miastem w którym pracują. Nie wiedzą gdzie płacić podatki. Ja bym to rozwiązał w następujący sposób - jednego roku tutaj, drugiego tam. Albo wyobraził sobie gdzie mam ochotę, żeby moje dzieci się uczyły (lub gdzie już się uczą).

Typowym przykładem słoika jest pani, która mieszka piętro niżej ode mnie, w innym pionie. Pani ma na oko jakieś 80 lat i od zawsze była aktywną działaczką kościelną i straszną syfiarą. Kobitka po 50 latach mieszkania w Warszawie (rozmowa z jej córką) dalej wysyła podatki na Wypizdowo (również rozmowa z jej córką), w którym nie jest zameldowana i posiada genialne wręcz podejście do otaczającej jej rzeczywistości. Swoje śmieci w postaci papierków, pustych butelek, opakowań po zapałkach etc. etc. wyrzuca na klatkę schodową. Jak się tej ordynarnej syfiary zapytałem z jakiego powodu pozwala sobie czynności takowej dokonywać, to mi odpowiedziała: "cieć ma przecież płacon toć i robotę wykonać powinien". Tym oto sposobem pani udało się rozwiązać problem braku pracy podczas pracy - zwyczajnie trzeba coś raz na jakiś czas upierdolić!

Żeby podsumować - nie bądź słoikiem, płać podatki z głową!

piątek, 10 maja 2013

Kobiece wymagania

Siedzę sobie i przeglądam te fejsbuki, a tu kobitki non stop jakieś bóle dupki mają na facecików, że krzywo kwiatki podlał, że ją zostawił, że chuje muje. Aż w końcu dotarłem do jakiejś wypowiedzi, która brzmiała mniej więcej tak: "Należy sobie znaleźć faceta na poziomie!!111oneoneonejeden".

Nie mogłem nie skwitować tego obrazkiem. Enjoy.


czwartek, 2 maja 2013

Cudowne uzdrowienie

Praktycznie za każdym razem, gdy człowiek ogląda jakiś film czy serial w którym jest scena o obłożnie chorym człowieku i skutecznym leczeniu go, pojawia się kwestia "cudowna":
- Pani mąż jest w stanie stabilnym po milionie godzin operacji, jego zdrowiu i życiu nie zagraża niebezpieczeństwo.
- Dzięki Bogu!
No chyba nie. Gość spędził 12 godzin na operowaniu patafiana, który przed chwilą przyrżnął w drzewo motocyklem, a kobiecina dziękuje Bogu. Przez wiele lat myślałem, że jest to domena scenarzystów, dopóki parę razy nie pojawiałem się w szpitalach z różnych powodów i nie widziałem takich scen.

Dzięki Bogu? To może ja aparat tlenowy odłączę.

Człowiek spędza 10-12 lat na uczelni, dbając o to, żeby go oczywiście nie wywalili i żeby udało mu się znaleźć pracę w zawodzie. Zaczyna pracować w państwowej placówce medycznej przez wiele lat, zdobywa doświadczenie, aż w końcu spędza 12 godzin na operowaniu kogoś, a nie otrzymuje nawet prostego "dziękuję". Takie dni muszą być chyba najbardziej frustrujące w pracy lekarza.

Pomijam już generalnie kwestię wiary, bo to jest ona zasadniczo indywidualna, ale w takim wypadku chirurgowi należą się zwyczajne podziękowania, niezależnie od tego komu dziękowało się wcześniej - czy był to Zeus, Jezus, Jahwe, Jehowa czy ktokolwiek inny.

Oczywiście nie jest to regułą, bo dziękuje się również lekarzom. Nie mniej jednak takie sytuacje istnieją, a w jednym człowieku dosłownie widziałem jak się gotuje po takich słowach. Nie ukrywam, że również bym się zwyczajnie wkurwił.

wtorek, 16 kwietnia 2013

Jak zmusić ludzi do jeżdżenia samochodem?

Racjonalizacja wydatków działalności należących do państwa (całkowicie czy też częściowo) zawsze sprawiała ogromne trudności. Nie inaczej odbywa się to w przypadku warszawskiego ZTM. Jako, że dostają pieniądze od pasażerów, dostają pieniądze od urzędu, a bilans ostatnimi czasy jest na plusie, to jakieś śmieszki uznały, że ceny biletów trzeba...  PODWYŻSZYĆ.

W 2012 roku zaplanowano trzy etapy podwyżek. Tak, już wtedy. Zaplanowano to ze skurwysyńskim wyrafinowaniem i gracją, bo stopniowo - w końcu trzy podwyżki dostarczają nieco mniejszego bólu dupy, niż jedna o kwocie identycznej co wszystkie trzy razem. To ma sens w sumie.

Sposób sprawdzania kasowania biletów jest absolutnie fatalny, raz na jakiś czas pojawi się jakiś kanar i żeby było śmieszniej, to zwykle w niezwykle szablonowych godzinach. Bo im się nie opłaca stać, jak jest nieco mniejszy ruch. To w sumie też ma sens. Tylko kosztem ich nierobotności i małej skuteczności łapanki, do kasy ZTM nie wpływa odpowiednia ilość kasy. Oczywiście jest w tym wina ludzi - w tym przypadku akurat, obu stron - człowiek w naturze ma próby wyruchania kogoś bez mydła. W szczególności mają tę cechę Słowianie i generalnie dzień bez "oszukania systemu" jest dniem stracony.

Śmieszą mnie również zabawy w chowanego, albo blokowanie kasowników zanim wszyscy wsiądą albo spróbują skasować bilet. W metrze bardzo lubią chłopaki schować się za słupem, albo za winklem, a wiecie jak to wygląda? Chowanie się kanarów wygląda właśnie tak.

Modernizacje, modernizacje i jeszcze raz modernizacje. Takie hasło przyświeca podwyżkom ZTM. Jak na razie wydali kolejne grube bańki na modernizację systemu kart miejskich, bo jest zbyt wysoki odsetek przedłużania kart w szarej strefie. Yay. Uznali, że to że ludzi nie kupują kart miejskich wynika z możliwości oszustwa, a nie z tego że ludzi nie stać (wcale niekoniecznie fizycznie, a jedynie mentalnie). Oczywiście możliwość oszustwa również na to wpływa, ale nie w takim stopniu jak cena biletów. Lekarstwo? Podwyżki. Jak to powiedział ktoś kiedyś w Internecie: "proste jak budowa czołgu T-55".

The flawless logic is not yet over. Nieskalane myśleniem umysły śmieszków z ZTM uznały, że skasowanie 10 linii autobusowych będzie zajebistym ruchem. Najbardziej bawi mnie decyzja o zawsze zajebanym po brzegi 175. Ten autobus woził pod samo lotnisko, pod samiuśkie drzwi prawie. "Przykro mi, dubluje się z chujową linią SKM, którą sobie wymyśliliśmy kiedyś". Żeby było śmieszniej, to w sumie tym SKM się nie da jeździć. Próbowałem - zatrzymuje się, czeka godzinami i paradoksalnie, no wcale kurwa szybkie nie jest. Faktycznie, kasacja nierentownych linii pełną gębą.

Obecnie cena biletów jest taka, że jest absolutnie na granicy opłacalności jeżdżenia samemu przez 1/3 Warszawy do pracy. Dla kogoś, kto już i tak ma samochód i czasem jeździ na zakupy, do rodziny, na wieś, whatever, to jest w obecnej chwili niezwykle opłacalne. Oczywiście zakładając, że ma samochód palący góra 13 litrów gazu w mieście.

Niezwykle trudne jest również obmyślenie sensownego sposobu egzekwowania płacenia za bilety i w ogóle. Na szczęście inne kraje wymyśliły to za nas, brawo! A gdyby tak... wsiadać tylko pierwszym wejściem do autobusu i kasować bilet przy kierowcy? Oszczędzamy na ilości kasowników, na ilości pracowników (nie potrzebujemy wtedy kanarów), natomiast tracimy całkiem sporą ilość czasu na kasowanie. Ale można przecież wtedy puścić autobusy czy tramwaje częściej, bo mamy i tak ściągalność bliską stu procent.

I po co te jebane buspasy, skoro linie autobusowe są kasowane? Dlaczego? Po co? Komu? Kto? To ludzie ludziom zgotowali taki los. Przychodzi czas, że po prostu z biedy trzeba będzie zwyczajnie, analogowo z buta zapierdalać. I jak tu dupa ma przestać boleć, jak u nas jest tak smutno?

piątek, 12 kwietnia 2013

Dla miłościwie nam kupujących

Jakim zwyrodnialcem i złośliwcem trzeba być, aby wdrożyć tak fatalny layout na jednej z najczęściej odwiedzanych stron w polskim Internecie. Allegro udało się wdrożyć produkcyjnie najmniej przejrzyste WWW w ich historii. Gratuluję! Jest to swego rodzaju osiągnięcie.

Z ciekawości zajrzałem na forum Allegro żeby zobaczyć jak tam z feedbackiem - czy inni userzy są z tego zadowoleni i to zostanie na stałe, czy nikt nie jest z tego zadowolony i to zostanie na wersji testowej. Jak widać stwierdzili, iż należy połączyć obie te kwestie - nikomu się to nie podoba, a i tak zostało wdrożone.

Zastanawiam się czy takie działania nie są robione celowo aby zwiększyć powierzchnię reklamową kosztem powierzchni samej treści, czy to po prostu chodzi tak zwane przeze mnie Web 3.0 - nikt nie wie gdzie co jest, a co jakiś czas wyskakuje jakaś wkurwiająca buzia mówiąca, że ta strona jest super i spełni oczekiwania wszystkich (łącznie z rybkami w akwarium).

Oczywiście nie zarzucam nowemu Allegro brzydoty, bo jest po prostu ładne. Natomiast uważam, iż w pogoni za ładnością tej strony, ucierpiał bardzo taki błahy element jak funkcjonalność. W końcu kto by wchodził na Allegro po to, żeby coś kupić?

Słyszałem też ostatnio głosy "oho, to koniec Allegro", "teraz to oni pierdolną" czy "hoho jebaj to ich teraz wygryzie", ale ja wierzę w to tak samo jak koniec Fejsbuczka. Niby jest coraz chujowiej, niby wszystkim przeszkadza, ale i tak nikt nie przejdzie na Google+ albo Diasporę, bo tam wieje pustką. Tutaj jest tak samo - nikt nie przejdzie na jebaja z alledrogo, bo nie oferuje nic lepszego.

Dupa troszkę boli.

środa, 10 kwietnia 2013

Abonament radiowo-telewizyjny

Dlaczego w cywilizowanym kraju można ogarnąć coś tak błahego jak abonament radiowo-telewizyjny bez najmniejszego problemu? Dlaczego u nas, w Polsce, zamiast zastanowić się jak zwiększyć ściągalność i zmodyfikować prawo, robi się reklamy o płaceniu tego abonamentu, wydając, uwaga uwaga, pieniądze państwowe, bo jest ich paradoksalnie za mało?

Ściągalność tej śmiesznej rzeczy jest w Polsce absolutnie znikoma. Sam pomysł jest również poroniony. W naszej małej kambodży umysłowej płaci się od czegoś, co się nazywa "odbiornikiem". A co właściwie jest tym "odbiornikiem"? Jest to wszystko co może odbierać sygnał radiowy lub telewizyjny! Kupiłeś telewizor żeby oglądać filmy kupione na Blu-ray? Przykro mi, jesteś zwyczajnym oszustem i musisz wypierdolić 200 zł rocznie na abonament. Tak. Mniej więcej (dokładnie 201,40 zł, jeśli ufać stronie http://www.tvp.pl/o-tvp/abonament) tyle wynosi abonament za wybitnie jałową telewizję polską. Dostajemy stare filmy z lektorem, mamy żałosne programy dokumentalne i raz na ruski czas jakiś serial. Niezależnie jaki, gawiedź się cieszy. No i oczywiście Modę na Sukces, to się zawsze sprzedaje.

Milion pomysłów na minutę, ściągalność, chuje muje dzikie węże - żaden nie zrealizowany; ściągalność dalej zerowa; prawo dalej chujowe; TVP dalej nie da się oglądać.

Polska a kraj cywilizowany


Jak wygląda sytuacja w Wielkiej Brytanii? Bajkowo wręcz. Po około 5 sekundach od wpisania hasła "tv licensing" trafia się na przepięknie przygotowaną stronę internetową, na której zawarto wszelkie potrzebne informacje. http://www.tvlicensing.co.uk/ <- o, na tę stronę właśnie.

Podana jest kwota abonamentu (nieco duża, bo wynosi aż 145,50 funtów, ale nie zapominajmy o całkowicie innej skali zarobków) i przede wszystkim warunki, po co, dlaczego i jak. A jakie są warunki? Warunkiem jest korzystanie z telewizji, a nie posiadanie telewizora. Niby oczywiste, ale nie dla Polski.

Polecam przeczytać http://www.tvlicensing.co.uk/check-if-you-need-one/topics/what-if-a-tv-licence-is-not-needed-top12/. Klarownie i jasno napisane, bez zbędnego pierdolamenta. A jeśli chodzi o informowanie ludzi - praktycznie każdy dostaje list przypominający o zapłaceniu takowego abonamentu. Ściągalność jest bardzo wysoka, bo wszyscy boją się smutnych panów w mundurach i kar za brak opłat.

Najważniejsza jest jednak świadomość o treści "wiem za co płacę". Według mnie, angielska telewizja jest przykładem, jak trzeba robić, żeby było dobrze. Skoro fundują się z pieniędzy obywateli, to obywatelom reklam nie puszczają. Skoro fundują się z pieniędzy obywateli, to tworzą rzeczy, które nadają się do oglądania. Naprawdę - ich programy dokumentalne są  wysokiej jakości (ok, ok, to nie to samo co głos Krysi Czubówny na praktycznie każdym przyrodniczym dokumencie TVP2), tak naprawdę, to chyba nie odbiegają od tych robionych przez Animal Planet czy Discovery; a ich seriale są po prostu fenomenalne (według mnie Sherlock oraz Luther to absolutne hity). I co najważniejsze - skoro fundują się z pieniędzy obywateli, to dbają żeby te pierdolone pieniądze do nich trafiały.

Implementacja tak prostych mechanizmów w Polsce nie jest trudna. Czego nam brakuje? Chyba tylko chęci. Ewentualnie paru osobom na górze stan rzeczy, kiedy mogą puszczać bezkarnie reklamy środków na potencję między programami o katastrofie smoleńskiej, niezwykle odpowiada.